Kobieta mieszkała ze swoim byłym mężem Andrzejem L.; od dawna była z nim w konflikcie. Składała doniesienia w sprawie znęcania się nad nią przez męża. Mieszkała w osobnym pokoju zamykanym na klucz. Do zbrodni - opisywanej w mediach - doszło w styczniu zeszłego roku. Zwłoki 59-letniej kobiety na warszawskim Ursynowie znalazł syn małżeństwa. Przyszedł do jej mieszkania zaniepokojony brakiem kontaktu z matką, w łazience odnalazł jej ciało.
Bezpośrednio po morderstwie organy ścigania zwolniły Andrzeja L. z powodu braku dowodów - w czasie zbrodni były mąż kobiety przebywał w pracy. Przełomem okazało się namierzenie w maju 2011 r. telefonu komórkowego zabranego z domu ofiary. - Gdyby nie fakt zabrania telefonu i przekazania go później siostrzeńcowi zabójcy można wątpić, czy sprawcy byliby wykryci - zaznaczył sąd.
Po namierzeniu telefonu doszło do zatrzymań. Poszukiwany listem gończym Stanisław K. wpadł w ręce policji pod koniec czerwca - pochwycono go po pościgu w powiecie łukowskim. Prokuraturze udało się też odtworzyć przebieg zdarzeń. Według śledczych Andrzej L. miał mówić o zamiarze zabicia żony koledze z pracy Grzegorzowi F. Ten zaproponował osobę już wcześniej karanego Stanisława K. - mieszkańca podlubelskiej rodzinnej wsi F. W połowie stycznia 2011 r. K. i jego sąsiad Mirosław G., którym za zabójstwo L. obiecał 30 tys. zł, przyjechali do Warszawy. Weszli do mieszkania na Ursynowie - b. mąż kobiety wychodząc do pracy, miał zostawić otwarte drzwi. Kobieta została uduszona paskiem.
W czwartek sąd generalnie podzielił ustalenia śledczych i nie dał wiary wyjaśnieniom oskarżonych, że chodziło wyłącznie o nastraszenie kobiety. - Warto zauważyć, co sprawcy zabrali ze sobą: pasek, rękawiczki i taśmę do krępowania. Nie wzięli jednak kominiarek. Gdyby chcieli pozostawić ofiarę przy życiu, to należało zamaskować swój wygląd - mówił sędzia Szulewicz. Wyrok Sądu Okręgowego w Warszawie jest nieprawomocny. Wymierzone kary w dużym stopniu odpowiadają żądaniom prokuratora, obrońcy oskarżonych nie pojawili się na ogłoszeniu orzeczenia.
ja, PAP