Kryzys prewencyjny. W polskiej policji dzieje się źle

Dodano:
policja fot. Wprost
O tym, że w polskiej policji dzieje się źle, mówi się od lat. I bez gruntownych zmian będzie tylko gorzej.

Gorzów Wielkopolski, poniedziałek, 14 lipca. Jeden z komisariatów policji odbiera zgłoszenie o agresywnie zachowującym się mężczyźnie Ramzesie O., demolującym zaparkowane wzdłuż ulicy samochody. Nie ma broni, ale ma tłuczek do mięsa, młotek i metalową rurkę. Komenda wysyła na miejsce radiowóz z dwójką funkcjonariuszy. Ci zostają zaatakowani przez mężczyznę, pada kilkanaście strzałów. Napastnik ranny w nogę i ucho trafia do szpitala. Kilkanaście godzin później, Ruda Śląska. Policjanci wysyłają radiowóz do jednego ze szpitali, gdzie pacjent wpadł w szał. Próbują obezwładnić napastnika, zdesperowani sięgają po broń, oddają w jego kierunku dwa strzały, oba celne. Mężczyzna trafia na stół operacyjny, umiera z wykrwawienia. Nie wiadomo, czy powodowanego postrzałowymi ranami, czy otwarciem się rany, z powodu której znalazł się w szpitalu.

Dowódcy policjantów twierdzą, że obie akcje przebiegły prawidłowo. Jednak, zdaniem wielu ekspertów, dowodzą raczej patologii w systemie szkoleń prewencji. Specjaliści twierdzą, że nie tylko nie przygotowują one właściwie adeptów szkół policyjnych do przyszłych obowiązków, ale nawet nie pozwalają zadbać o własne bezpieczeństwo. Komenda Główna Policji problemu nie widzi. – Półroczne szkolenie i staż przygotowują policjantów do przyszłych zadań. To, co z tym kapitałem robią dalej, zależy przede wszystkim od nich samych, możliwości, żeby się rozwijać – twierdzi zastępca rzecznika Komendy Głównej Policji, podinspektor Krzysztof Hajdas.

NIE KAŻDY JEST SUPERMANEM

Tej opinii nie podzielają jednak sami policjanci. W październiku 2013 r. rekordy oglądalności na YouTube bił amatorski filmik pokazujący niefortunną akcję prewencji w Bytowie. Na nagraniu widać dwójkę policjantów starających się obezwładnić potężnego mężczyznę. Rzecznik KGP Mariusz Sokołowski próbował tłumaczyć nieudolność mundurowych. Argumentował, że przecież „nie każdy musi być supermanem”, a odpowiedzialny za służby minister MSW Bartłomiej Sienkiewicz zwracał uwagę, że chociaż funkcjonariuszom niezbyt dobrze idzie, należy docenić fakt, że się nie poddają. Sami funkcjonariusze napisali jednak wtedy do komendanta głównego Marka Działoszyńskiego list. Podpisały się pod nim zarządy NSZZ Policjantów z siedmiu województw: kujawsko-pomorskiego, lubelskiego, łódzkiego, małopolskiego, opolskiego, wielkopolskiego i warmińsko- -mazurskiego. Prosili w nim m.in. o wdrożenie procesu szkolenia oraz doskonalenia zawodowego policjantów odpowiadającego potrzebom służby. „Nie chcemy stać się pośmiewiskiem” – pisali.

Policjanci narzekają na zbyt małą liczbę godzin zajęć praktycznych w stosunku do teorii. Twierdzą, że szkolenie prewencji jest głównie papierowe i nie ma szans przygotować funkcjonariusza do wyjścia na ulicę. Proszą o więcej obowiązkowych szkoleń w trakcie odbywania służby. – Teoretycznie komendant zareagował, bo stworzył zespół, który ma zbadać problem i opiniować w sprawie. Jak dotąd jednak nic się nie zmieniło – mówi Sławomir Koniuszy, przewodniczący ZW NSZZ policjantów warmińsko-mazurskiego. – Liczymy, że komendant wreszcie podejmie działania, które zmuszą ministra spraw wewnętrznych do zwiększenia środków na policję – dodaje. Jak mówi Koniuszy, przyczyn złej sytuacji w prewencji jest kilka. Ta główna, jak zwykle, rozbija się o pieniądze. Nie inwestuje się infrastrukturę, więc de facto ćwiczyć nie ma gdzie. Przeprowadzona w 2013 r. kontrola NIK wykazała, że mundurowi dostają coraz mniej pieniędzy na szkolenia. W 2009 r. było to 411 mln zł, w 2011 – 365 mln zł. „W policji jedynie nieco ponad połowa z ponad 52 tys. funkcjonariuszy mogła podnieść swoje kwalifikacje. […] Dowódcy wskazują z kolei na zbyt małą liczbę zajęć praktycznych oraz nieodpowiednie przygotowanie do zadań specjalistycznych. […] Wątpliwości budzi stan techniczny budynków szkoleniowych” – czytamy w konkluzji do raportu.

Drugi problem to przepisy. Są za mało restrykcyjne, nie ma sztywnych wytycznych, jakie i ile szkoleń powinni przechodzić policjanci. Większość więc nie robi nic ponad to, co naprawdę musi. A trzeba niewiele. Trzeci problem to brak ciągłości w systemie szkolenia policji. Ten po 1989 r. zmieniał się już kilka razy. – Właściwie co przychodził nowy komendant, to wprowadzał nowe zasady. Bo każdemu wydawało się, że zrobi coś zupełnie nowego. Tylko jak człowiek już te ileś lat w policji przepracował, widział niemal od razu, że to „nowe” już było i że nic dobrego nie może z tego wyniknąć – opowiada Małgorzata, emerytowana policjantka, która zajmowała się szkoleniami.

POLICJANCIE, WYSZKOL SIĘ SAM

– Najgorzej było mniej więcej w 2003 r., kiedy do KGP zawitała tzw. opcja gdańska, komendanci z rejonu Trójmiasta. Wtedy wycofano praktycznie wszystko, co przez kilkanaście lat udało się wypracować – mówi Małgorzata. Weszło rozporządzenie, które określiło minimalne wymogi szkoleniowe odnośnie do policjantów. Reszta zależy od samych mundurowych, bo policja postawiła na samokształcenie. Tyle że to nie jest taką prostą sprawą. Policjanci po prostu nie chcą się szkolić po godzinach ani na własny koszt. A komendy niechętnie wypuszczają pracowników na zewnątrz. – Po pierwsze, na czas szkolenia funkcjonariusza trzeba mu znaleźć zastępstwo. Po drugie, część naczelników zwyczajnie się boi, że lepiej wykształcony podwładny stanie się dla nich konkurencją – mówi Małgorzata. Chodzi też o pieniądze, na takie szkolenia trzeba przecież przeznaczyć odpowiednie środki – dodaje. Efekt jest taki, że poza niewielkim procentem funkcjonariuszy większość zostaje przy niezbędnym minimum: dwóch strzelaniach w roku, corocznym strzelaniu egzaminacyjnym i egzaminie sprawnościowym. Ten ostatni, z nielicznymi wyjątkami wynikającymi zwykle ze złego stanu zdrowia, zdają w zasadzie wszyscy. Hajdas sam przyznaje, że obecnie strzela tylko egzaminacyjnie.

Zdaniem wielu to stanowczo za mało. – Wielokrotnie widziałem, co się dzieje na strzelnicach, na które przychodziła policja – mówi Jacek Tarka, właściciel firmy Training Squad, zajmującej się komercyjnymi szkoleniami. Twierdzą, że się „szkolą”, ale moim zdaniem o słowie „szkolenie” trzeba tu w ogóle zapomnieć. Po prostu przychodzą i oddają kilka strzałów. Czasem widywałem nawet panie policjantki w szpilkach, kilka minut wcześniej wyrwane zza biurek, które wyciągały broń wprost z torebek – mówi. I dodaje: – Żeby funkcjonariusze mogli pewnie i profesjonalnie działać w terenie, powinni ćwiczyć i strzelać niemal każdego dnia. I przechodzić regularne szkolenia taktyczne, psychologiczne, symulacje możliwych scenariuszy wydarzeń. Bez tego będziemy wciąż oglądać na ulicach interwencje, jak te sprzed kilku dni.

Ten argument zdecydowanie odpiera rzecznik KGP. Podkreśla jednak, że doświadczenia nie da się „wyszkolić”. – Dopiero w realnej służbie można nauczyć się w pełni radzić sobie z nietypowymi sytuacjami – twierdzi Hajdas. Tyle że nie każdy ma okazję się na tej ulicy uczyć, bo, jak mówi Tarka, zna policjantów, którzy poza egzaminem strzeleckim przez 15 lat służby nigdy nie wyciągnęli broni z kabury. – I nie wiem, czy pan rzecznik obstawałby przy tym, że najlepiej zdobywa się doświadczenie „w praktyce”, gdyby chodziło nie o policjantów, ale np. o lekarzy, którzy mają go właśnie operować – zauważa Koniuszy. Firma Tarki współpracuje z wieloma byłymi pracownikami służb i również takich szkoli. – Przychodzi do nas wielu wojskowych – mówi. – Często to nawet żołnierze po zagranicznych misjach, którzy jeszcze chcą podnieść swoje umiejętności. Wojsko refunduje im szkolenia. Czasem nawet, żeby obniżyć cenę, udostępnia nam swoje ośrodki szkoleniowe.

Policja tego nie robi, bo jako instytucja nie korzysta ze szkoleń cywilnych. Więc policjanci, jeżeli się pojawiają, to tylko sporadycznie, zawsze na swój koszt. Policja twierdzi, że działa we własnym zakresie. Że ma tyle strzelnic, amunicji i broni, ile policjanci chcą i na ile zapotrzebowanie zgłaszają jednostki terenowe. Jak podaje Hajdas, sama szkoła w Legionowie zużywa od 50 do 70 tys. sztuk amunicji miesięcznie. I że każdy, kto chce, może do Legionowa pojechać i trenować. Tyle że większość amunicji przypada szkole. Jeżeli strzelać chce np. policjant komendy stołecznej, to komenda musi za to strzelanie ośrodkowi w Legionowie zapłacić. Sprawa znowu rozbija się o pieniądze. Trudno potem się dziwić, że każda akcja na ulicy to wielka niewiadoma i stres. – Do tego dochodzi mentalność policjantów. Oni są po prostu przyzwyczajeni do tego, że im się należy, że ktoś ma im coś zorganizować, za nich zrobić. Od siebie nic – mówi Tarka.

– Ale też trudno im się dziwić. Wszyscy wiemy, jakie uposażenie ma policja, jakie pensje. Dlaczego mieliby robić coś po godzinach, za co? – pyta Małgorzata, która po latach w służbie obserwowała spadek motywacji i pewnego rodzaju wypalenie na sobie. – To nie znaczy, że tylko w policji jest źle, że w innych służbach jest lepiej. Tylko te inne, jak ABW czy CBA, działają w ukryciu. Siły prewencji cały czas wystawione są na obserwację i dlatego każda ich wpadka od razu jest omawiana – mówi. Honoru policji zdecydowanie broni jej rzecznik. – Każdą interwencję trzeba oceniać po skutkach. A skutki interwencji w Gorzowie są takie, że niebezpieczny człowiek został obezwładniony przy minimalnych obrażeniach – twierdzi Hajdas. – Działamy bardzo dobrze. Zaufanie do policji rośnie, przestępczość spada. To między innymi efekt prawidłowego systemu szkolenia funkcjonariuszy. A skoro wszystko działa jak w zegarku, na zmiany nie ma co liczyć.

Artykuł ukazał się w numerze 30  /2014 tygodnika "Wprost".

Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania.
Najnowszy "Wprost" jest  także dostępny na Facebooku.
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.

Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na  AppleStore  GooglePlay

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...