Polowanie na biznesmenów

Polowanie na biznesmenów

Dodano:   /  Zmieniono: 
W Polsce w ciągu kilku chwil można z szanowanego biznesmena stać się kryminalistą (fot. TOMASZ RYTYCH / Newspix.pl) Źródło: Newspix.pl
Firmy warte miliony złotych zamieniały się w ruiny. Ich menadżerowie tracili majątek i dobre imię - trafiali do aresztów i często dopiero po kilkunastu latach byli oczyszczani z zarzutów. Mimo to w Polsce żaden prokurator ani sędzia, który zniszczył przedsiębiorcę, nie poniósł w związku z tym konsekwencji.
Jan Pamuła, prezes Portu Lotniczego w Balicach, walczył o swoje dobre imię 12 lat. W 1996 roku był pierwszym zastępcą dyrektora Banku Przemysłowo Handlowego. Miał zostać jego prezesem. Na dwa tygodnie przed nominacją został aresztowany. Powód? Skazany za defraudację na cztery lata więzienia świadek zeznał, że wręczył mu 2 tys. zł. łapówki. Podczas przesłuchania oskarżyciel nie potrafił precyzyjnie określić okoliczności, w jakich doszło do korupcji. Kiedy adwokat chciał zaprotokołowania niespójnych zeznań, usłyszał od prokuratora: „W tym pokoju  to ja decyduję, co jest w protokole".

Skarpetki droższe niż łapówka

Pamuła był osobą znaną w Krakowie, posłował z Kongresu LiberalnoDemokratycznego, szefował klubowi parlamentarnemu, przewodniczył sejmowym komisjom, kierował Izbą Rzemieślniczą, potem bankiem. Dysponował pokaźnym rodzinnym majątkiem. Odziedziczył kamienice w centrum Krakowa. Oskarżenie takiego człowieka o przyjęcie 2 tys. łapówki dla wielu było szokiem. - Koledzy żartowali, że w studenckich czasach nosiłem droższe skarpetki niż ta łapówka, ale mnie nie było do śmiechu – wspomina Pamuła.

Biznesmen trafił na sześć tygodni do aresztu. Śledztwo trwało 1,5 roku. O akcie oskarżenia dowiedział się z mediów. Termin rozprawy wyznaczono błyskawicznie. A tymczasem sąd zwrócił sprawę prokuraturze.

- Akt oskarżenia sporządzała prokurator u progu kariery. Żaden z doświadczonych śledczych nie chciał się pod nim podpisać. Sąd uznał, że złamane zostało prawo do obrony. Uzasadnił to na sześciu stronach. Prokuratura się odwołała, sąd II instancji podtrzymał opinię, uzasadniając to na dwunastu stronach – wspomina Jan Pamuła.

Niegospodarność warta... 2,50 złotych

Prokuratura przekazała sprawę z Krakowa do Katowic. Tam akta przeleżały dwa lata, potem śledztwo zaczęło się od nowa. Trwało kolejne dwa lata. W czasie śledztwa przesłuchano kilkudziesięciu krakowskich rzemieślników. Żaden nie zeznał przeciwko Pamule. Sięgnięto więc po pomoc niemieckiej prokuratury - Pamuła jako prezes Izby Rzemieślniczej wygrał bowiem konkurs niemieckiego Bundestagu na Polsko-Niemieckie Centrum Szkolenia Rzemiosła. Izba otrzymała 3 mln marek na maszyny, urządzenia i wyposażenie Centrum. W nadziei, że projekt został źle rozliczony, zaczęto przesłuchiwać niemieckich partnerów. Doszukano się błędu w wysokości… 2,50 zł w rozpisaniu delegacji przez kierowcę służbowego samochodu. Jeden wyjazd z Krakowa do Niemiec odbył się dostawczym autem. Prokuratura usiłowała postawić zarzut niegospodarności udowadniając, że bilet kolejowy kosztowałby taniej. Nie udało się: w drodze powrotnej samochód przywiózł pół tony materiałów szkoleniowych, więc w sumie wyszło oszczędnie. Adwokaci dowiedli, że przesłanie tego pocztą kurierską kosztowałoby więcej.

W tym momencie na scenę wkroczył niemiecki prokurator generalny. - Napisał, że tak uczciwie rozliczonego projektu jeszcze nie mieli i oświadczył, że kończy współpracę w tej sprawie z polską prokuraturą – opowiada Pamuła.

Sprawę umorzono. Jednak Ministerstwo Sprawiedliwości umorzenie unieważniło. Przez półtora roku nie działo się nic, potem sprawa zaczęła się od nowa. Prowadziła ją ta sama katowicka prokurator, która zdecydował się na jej umorzenie. W sprawie nie pojawił się ani jeden nowy świadek czy dowód. Po roku śledztwa akt oskarżenia trafił do sądu. - Nie ja o tym decyduję – miała po-wiedzieć adwokatom prokurator.

Sąd Rejonowy w Krakowie umorzył sprawę. Jan Pamuła odwołał się - uważał, że należy mu się uniewinnienie. Sąd II instancji przekazał sprawę do ponownego rozpoznania. Trwało to kolejne półtora roku. Wreszcie zapadł oczekiwany przez biznesmena wy-rok - uniewinnienie. Od wyroku tego odwołuje się jednak prokuratura. Sąd pisze w uzasadnieniu: „ze wstydem należy stwierdzić, iż nie było podstaw do oskarżenia". Po 12 latach sprawa jest skończona.

Obecnie trwa proces odszkodowawczy. Adwokaci wyliczyli, że Pamuła stracił 16 mln złotych z tytułu nieosiągniętych zarobków na stanowisku prezesa banku. Do tego dochodzi odszkodowanie za straty moralne. Co po latach najbardziej boli Jana Pamułę? - Bezkarność wymiaru sprawiedliwości – mówi bez wahania. 

Śledztwo w sprawie Pamuły nadzorował ten sam prokurator, co sprawy Romana Kluski i Janusza Lewandowskiego. Śledczy ma się dobrze. Awansowała też niedoświadczona młoda prokurator, którą oddelegowano z Krowodrza do jego sprawy. Pamuła nie ma wątpliwości, że oskarżenie było spowodowane chęcią zablokowania objęcia przez niego funkcji prezesa banku. Nie obwinia jednak konkretnych ludzi, tylko system. - Jeśli są ludzie, którzy, posługując się prawem, mogą robić co im się podoba w państwie prawa, to trzeba się zastanowić czy z tym państwem wszystko jest w porządku – kwituje swoje 12 letnie zmagania z wymiarem sprawiedliwości.
   
Według specjalistów, średni czas czekania na wyrok sądu gospodarczego to w Polsce 2,5 roku. Straty spowodowane przez długie procedury, czy aresztowanie tymczasowe przedsiębiorcy bez aktu oskarżenia są ogromne.

Oszustwa przy zwrocie VAT, którego... nie było

Andrzej Długosz współwłaściciel agencji PR Cross-Media i były szef rady Nadzorczej Polskiego Radia SA, został oskarżony w 2005 roku. Zarzuty brzmiały standardowo: udział w zorganizowanej grupie przestępczej, oszustwa podatkowe, działanie na niekorzyść własnej firmy. Chodziło o oszustwa przy zwrocie VAT. - Problem polega na tym, że moja firma nigdy nie występowała o zwrot VAT – nie mogłem więc popełnić tego przestępstwa – tłumaczy. Prokurator najpierw postawił zarzut dotyczący 2 mln zł. strat – informował, że sprawa jest rozwojowa, a straty mogą wynieść od 30 do 50 milionów. W akcie oskarżenia znalazła się kwota 370 tys. zł. W firmie 3,5 roku trwała na zlecenie CBŚ kontrola skarbowa. Zakwestionowano jedną fakturę na 44 tys. złotych. Długosz wystąpił o samoukaranie i zapłacił 1 tys. zł grzywny. Prokuratura kwestionuje jednak 73 faktury.

Mimo że jego sprawa nie jest w żaden sposób związana z funkcją, jaką pełnił w radzie nadzorczej Polskiego Radia, jego nazwisko tygodniami nie schodziło z czołówek głównych wydań programów informacyjnych. 40 minut po aresztowaniu, wiadomość pojawiła się na paskach informacyjnych w stacjach telewizyjnych. Długosz 80 dni spędził w areszcie. Efekt? Zwolnienie pracowników, utrata niemal wszystkich kontraktów. Pierwsza rozprawa to była porażka oskarżenia. Po 7 latach ocze-kiwania sąd oceniając zebrany przez śledczych materiał dowodowy zwrócił sprawę do prokuratury w celu jego uzupełnienia.

- Miałem 6,5 mln złotych obrotów rocznie, teraz po 7 latach odbudowywania firmy mam połowę. Straty skarbu państwa z tytułu tego, że nie zarabiałem i nie płaciłem podatku, są wielokrotnie większe, niż te zarzucane mi w akcie oskarżenia – mówi dziś Andrzej Długosz.

"Chłopcy chcieli, żeby się z nimi dzielić..."

Mirosław Ciełuszecki biznesmen z Podlasia, stracił firmę wartą wraz ze spółkami zależnymi 60 mln złotych, nie licząc 10 mln zł prywatnego majątku. - Chłopcy chcieli, żeby się z nimi dzielić. A ja głupi na to nie wpadłem. Wróciłem z Ameryki do wolnego kraju i chciałem po prostu biznes robić – wspomina.

Był dwa razy aresztowany. Spędził w areszcie osiem miesięcy. Po ośmiu latach, sprawa trafiła do ponownego rozpoznania. Jego spółka Farm Agro Planta, zajmowała się importem soli potasowej z Białorusi. Dysponowała własnym portem przeładunkowym z doprowadzonymi szerokimi torami. Doradzał mu m.in. Marek Karp, założyciel i dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich. Karp wymyślił, że można na Białoruś eksportować nasze kombajny górnicze z likwidowanych wówczas kopalń, sprowadzając w bar-terze sól potasową. Było to strategiczne posunięcie - zapewniało Polsce na lata dostęp do taniego surowca jeszcze przed wejściem do UE, która regulowała ten rynek. Marek Karp przekonał do pomysłu m.in. ówczesnego premiera Jerzego Buzka i ministra go-spodarki Janusza Steinhoffa. „Przedstawiony mi przez dyrektora Marka Karpia projekt oceniałem pozytywnie z punktu widzenia polskich interesów gospodarczych" – pisał Janusz Steinhoff do sądu.

- Projekt ten miał charakter czysto ekonomiczny i był zasadny. Był też korzystny ze względów politycznych i potrzebny dla rozwoju stosunków z Białorusią. Nasze relacje z Białorusią miały także na uwadze kontakt z mniejszością polską w tym kraju. Tego typu kontakty nie są w żadnym razie naruszeniem dobrych obyczajów w stosunkach międzynarodowych i w żadnym przypadku nie są sprzeczne z obowiązującymi regułami gry w kontaktach międzynarodowych – wyjaśniał z kolei sądowi Jerzy Buzek. Bezskutecznie.

Po przegranych przez AWS wyborach, Ciełuszecki w 2001 roku trafił do aresztu. Razem z nim oskarżony został Marek Karp i Włodzimierz Rembisz, profesor warszawskiej SGH i szef rady nadzorczej spółki Farm Agro Planta. Zarzuty? Działanie na niekorzyść spółki, wysokie premie i honoraria za doradztwo oraz sprzedaż przez Ciełuszeckiego prywatnych działek firmie, po ce-nie wielokrotnie wyższej niż cena ich zakupu.

Jeszcze przed pojawieniem się oskarżeń Marek Karp jest naciskany, by zrezygnował z kierowania Ośrodkiem Studiów Wschodnich. Prokuratura podważała fakt jego doradztwa Ciełuszeckiemu, kwestionowała faktury. Kontrole spadają na gospodarstwo rolne Karpa. Izba Celna w Białej Podlaskiej wzywa go na przesłuchanie. Termin celnicy potwierdzają telefonicznie. Kiedy Karp jedzie do siedziby Izby, jego samochód zostaje potrącony przez białoruską ciężarówkę i wciśnięty pod nadjeżdżającego tira. Kierownik OSW umiera w wyniku odniesionych obrażeń. To budzi wiele podejrzeń. Media snują domysły. Lubelska prokuratura bada sprawę i nie dopatruje się w śmierci założyciela Ośrodka Studiów Wschodnich niczego poza wypadkiem drogowym.

Proces trwa już bez udziału tragicznie zmarłego Karpa. Ciełuszecki zostaje skazany na 4,5 roku więzienia. Po apelacji wyrok zostaje uchylony, proces zacznie się od nowa. - Okazuje się, że prokuratura zamówiła biegłego, który został pozbawiony prawa wykonywania zawodu. Nie przeszkadzało to sporządzić aktu oskarżenia w oparciu o jego ekspertyzy – mówi Mirosław Ciełuszecki.

Jak się przejmuje spółki za bezcen

Biegły, którego ekspertyzy zostały zakwestionowane i który też ma kłopoty z prawem odegrał ważną rolę w oskarżeniu Lecha Jeziornego i Pawła Reya z Krakowa. - Pisał pod dyktando, był niekompetentny, w dodatku to znajomy naczelnika urzędu skarbowego, który przeprowadzał kontrolę w spółce. Jego opinia została zdyskredytowana przed sądem – stwierdza Lech Jeziorny.

W areszcie Rey i Jeziorny spędzili po 9 miesięcy. Byli znani z działalności w opozycji. Cieszyli się opinią zdolnych młodych menadżerów. Jako jedni z pierwszych zastosowali tzw. wykup menadżerski, identyczny z leasingiem pracowniczym stosowanym przez Ministerstwo Skarbu Państwa. Polegał on na wykupie firmy przez spółkę menadżerską lub pracowniczą, zapłata następowała ratami, pochodzącymi z wypracowywanego zysku lub procesów restrukturyzacyjnych. To wzbudziło podejrzenia prokuratorów i urzędników. Prokuratura w 2003 roku oskarżyła ich m.in. o działanie w zorganizowanej grupie przestępczej, pranie brudnych pieniędzy, działanie na szkodę własnych spółek. Sprawa Krakowskiego Polmozbytu ciągnie się już siedem lat.

- Po naszym aresztowaniu, naczelnik Urzędu Skarbowego, jeszcze w trakcie kontroli w Polmozbycie, wszedł do władz przedsiębiorstwa – opowiadają przedsiębiorcy. Pełnomocnik, który zaskarżył bezprawne przejęcie też trafił do aresztu. Warty co najmniej 100 mln zł Polmozbyt Kraków został przejęty przez spółkę z Torunia, za o wiele niższą cenę. W budzących kontrowersje okolicznościach części swoich udziałów w spółce pozbył się Skarb Państwa.

Walne zgromadzenie zwołane pod nieobecność udziałowców, którzy siedzieli w areszcie, podejmowało bezprawne decyzje. Sąd prawomocnym wyrokiem w 2008 r. uznał jego uchwały za nieistniejące. Nie da się już jednak zmienić status quo osiągniętego prawem kaduka, bo decyzje zostały wpisane do Krajowego Rejestru Sądowego. Jeziorny i Rey mają też wyrok NSA, stwierdzający że wielomilionowe  domiary podatkowe naliczone zostały przez Urząd Skarbowy bezpodstawnie. NSA przekazał sprawę do ponownego rozpatrzenia. Zajmuje się tym ten sam Urząd Skarbowy, który naliczył kary. Ten podtrzymuje swoje decyzje i nalicza jeszcze większe sumy.

Problemy Jeziornego i Reya zaczęły się od restrukturyzacji stuletnich zakładów mięsnych w centrum Krakowa, półtora kilometra od Rynku Głównego. Mężczyźni postanowili sprzedać teren na galerię handlową a na obrzeżach Krakowa wybudować nowoczesną fabrykę i tam przenieść produkcję. - Kilka miesięcy po uroczystym otwarciu zakładu, spełniającego wszystkie normy unijne, zostaliśmy aresztowani – wspomina Paweł Rey.

Po siedmiu latach śledztwa, wątek dotyczący Zakładów Mięsnych Krak-Meat prokuratura 31 grudnia 2009 roku umorzyła, nie decydując się na sporządzenie aktu oskarżenia. Uzasadnienie umorzenia prokurator zawarł na 96 stronach. Zanim jednak do tego doszło, jedne z najnowocześniejszych zakładów mięsnych w Polsce,  warte 10 mln euro, popadły w ruinę. Pracę straciło kilkuset ludzi.

Jeziornego i Reya aresztowano w momencie, gdy było już jasne, że organy ścigania popełniły błędy w sprawie Romana Kluski. Ich sprawę nadzorował ten sam prokurator. Nie stało się to przyczynkiem do  refleksji.

- Nieprawdopodobna pajęczyna prawna omotuje ludzi i niszczy aktywność. Wszyscy skupili się na osobistej krzywdzie Kluski. Niewątpliwie w jego sprawie można mówić o krzywdzie. A ja się pytam dlaczego polskie firmy komputerowe miały płacić podatek VAT, a firmy zagraniczne nie? Dlaczego nikt tego nie docieka? Dlaczego nikt nie oskarża ludzi, którzy skonstruowali takie prawo? Kto i dlaczego uniemożliwił uczciwą konkurencję polskim firmom na polskim rynku? – pyta Lech Jeziorny.

Sześć miesięcy i wyrok? Takie rzeczy to tylko w USA

Proces Bernarda Madoffa, który dopuścił się miliardowych nadużyć, trwał w USA sześć miesięcy. Zakończył się udowodnieniem winy i skazaniem na 150 lat więzienia. Tymczasem były minister przekształceń własnościowych Janusz Lewandowski (podejrzewany o działanie na szkodę skarbu państwa) czekał na oczyszczenie z zarzutów 17 lat. Były minister skarbu Emil Wąsacz z piętnem podejrzanego chodzi już dziesięć lat.


W tym czasie aresztowanie i wieloletnie już procesy pozbawiły przedsiębiorców nie tylko firm i prywatnego majątku. Oskarżani musieli się też liczyć z zakazem pełnienia funkcji w spółkach prawa handlowego. Zajmowali się doradztwem gospodarczym. Opowiadają, że do każdej ze spółek, której zaczynali doradzać natychmiast przychodziły kontrole ze wszystkich możliwych instytucji kontrolnych. Przypadek?

PS. 31 maja 2012 roku w Sali Kongresowej w Warszawie odbędzie się kongres pod nazwą „pokrzywdzeni lecz NIEPOKONANI" organizowany przez ludzi pokrzywdzonych przez organy państwa, które doprowadziły ich firmy do upadku.