Prezes spółdzielni mleczarskich "załatwiał budowę"?

Prezes spółdzielni mleczarskich "załatwiał budowę"?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jeden z głównych świadków w procesie korupcyjnym prezesa spółdzielni mleczarskiej w Mońkach w woj. podlaskim zeznał, że w imieniu swojego ojca przekazywał pieniądze inspektorowi nadzoru budowy. Część tej kwoty miała trafić do prezesa spółdzielni "za załatwienie budowy".

11 czerwca przed Sądem Rejonowym w Białymstoku świadek mówił, że zawiózł do domu inspektora, również oskarżonego w tym procesie, 60 tys. zł w gotówce, z czego - jak zeznał - 10 tys. zł miało być dla  inspektora, 50 tys. zł dla prezesa spółdzielni.

Jak mówił, z pieniędzmi wysłał go jego ojciec, który sam wstydził się to zrobić, bo suma była niepełna (mniejsza od umówionej). Pytany przez sąd, czy wiedział, za co miały być te pieniądze, mówił, że "za załatwienie budowy". - Był przetarg ustawiony i procenty umówione od  kwoty faktury - powiedział świadek.

Świadek potwierdzał też swoje wcześniejsze zeznania, m.in. o tym, że  woził oskarżonych i swego ojca na spotkania biznesowe, podczas których omawiane miały być szczegóły umów. Nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, jak jego ojcu opłacała się działalność, skoro musiał płacić tak wysokie łapówki. Powiedział jedynie, że problemy firmy ojca wzięły się m.in. z  tego, że w czasie inwestycji w spółdzielni podrożały materiały budowlane, więc musiał on dołożyć do kosztorysu kilkaset tysięcy złotych.

Na rozprawie nie stawił się jego ojciec, który jest najważniejszym świadkiem w tej sprawie. Sąd wezwał go na kolejny termin, zaplanowany na  drugą połowę sierpnia. O rozprawie ma go zawiadomić policja.

Na wniosek obrońcy oskarżonych sąd zgodził się też na nadesłanie akt innej sprawy (z województwa lubelskiego) podobnej do białostockiej; w  sprawie tej osoby oskarżone - na podstawie zeznań tego świadka - zostały już prawomocnie uniewinnione, a wiarygodność świadka - podważona przez biegłych.

Prokuratura zarzuca prezesowi spółdzielni mleczarskiej Stanisławowi J. przyjęcie, od maja 2002 do listopada 2004 roku, nie mniej niż 347 tys. zł łapówek. Według aktu oskarżenia miał on dostawać 10 proc. wartości opłaconych prac budowlanych od każdej faktury wystawionej firmie biznesmena, która wygrywała przetargi w spółdzielni. Jednorazowo były to kwoty od kilku do kilkunastu tysięcy złotych.

Ani prezes spółdzielni w Mońkach, ani współoskarżony z nim inspektor nadzoru inwestorskiego nie przyznają się do zarzutów i twierdzą, że są pomawiani przez przedsiębiorcę. To powtórny proces w tej sprawie. Przed rokiem sąd pierwszej instancji skazał Stanisława J. na dwa lata więzienia w zawieszeniu na  trzy lata, 60 tys. zł grzywny i przepadek prawie 350 tys. zł. Wraz z nim skazał też inspektora nadzoru inwestorskiego, którego uznał za  pośrednika w przekazywaniu pieniędzy.

Jesienią 2011 roku Sąd Okręgowy w Białymstoku oba wyroki uchylił i  zwrócił sprawę do ponownego rozpoznania sądowi rejonowemu. Ocenił, że  sprawa jest bardzo trudna zarówno pod względem faktycznym jak i prawnym.

Zwracał m.in. uwagę, że dla przypisania prezesowi spółdzielni tzw. łapownictwa biernego trzeba było udowodnić, że przyjął łapówkę lub  złożył obietnicę jej przyjęcia, a także wykazać związek między łapówką a  pełnioną funkcją publiczną.

Sąd zwracał uwagę, że prezes spółdzielni pełni funkcję publiczną tylko w zakresie takich czynności, które wiążą się z dysponowaniem pieniędzmi publicznymi. Dlatego w ponownym procesie sąd musi m.in. rozstrzygnąć, które inwestycje w monieckiej spółdzielni finansowane były z przedakcesyjnego programu Sapard, a ponadto - czy w danym czasie były to środki publiczne, czy też nie, bo sytuacja w polskich przepisach się zmieniała.

Sąd musi też ostatecznie ocenić zeznania głównego świadka i  powiązanie ich z "potwierdzającymi je bezpośrednio lub chociażby pośrednio innymi dowodami".

sjk, PAP