Sezon burz właśnie trwa, upalne, wilgotne i leniwe godziny przeplatają się z gwałtownymi nawałnicami, które w kilka minut pustoszą okolice, łamią drzewa i zrywają dachy. Towarzyszą im wyładowania atmosferyczne, równie spektakularnie wyglądające i brzmiące, co groźne.
Najgroźniejsze dla kierowców i pasażerów podczas burz nie są same wyładowania, ale wszystko co w ich czasie spada na drogi i lata. Przeczekiwanie wściekłej pogody pod drzewami jest dużo bardziej niebezpieczne niż same pioruny. Wichury powalają drzewa, czasami nawet kilkudziesięcioletnie, a przed tymi, które uderzają w auta nie ma ratunku. Dlatego bezwzględnie nie wolno poruszać się podczas naprawdę gwałtownych burz, jednak przeczekiwać trzeba w terenie, gdzie nic autu nie zagraża.
A same pioruny? No cóż, choć wydają się groźne, dla samochodu i jego pasażerów nie są. Auto działa jak puszka Faradaya. Elektryczność nie przenika do wnętrza samochodu, ale po metalowej konstrukcji spływa do ziemi, jak po piorunochronie.
Co innego, że napięcie generowane przez piorun jest ogromne, rzędu kilku milionów voltów. Uderzenie bezpośrednio w samochód (co zdarza się niebywale rzadko) może – w teorii – radykalnie podwyższyć temperaturę. W związku z tym stopieniu mogą ulec niektóre elementy plastikowe, uszkodzić mogą się opony i – w związku ze wspomnianym napięciem – szwankować może pokładowa elektronika.
Także reasumując: zagrożenia nie ma, o ile samochód jest szczelnie zamknięty i nie stoi w okolicy drzew. W aucie znajdziemy bezpieczniejsze schronienie niż na zewnątrz.