Gdyby decyzja o kupnie samochodu była podejmowana wyłącznie rozumowo, pewnie jeździlibyśmy dość brzydkimi, ale wygodnymi i oszczędnymi autami. Na szczęście dla firm motoryzacyjnych o wyborze decyduje głównie serce. Jeśli mamy słabe, to wybieramy takie auta, które nie są za szybkie, nie są za drogie (bo serce pęknie przy pierwszym zarysowaniu), nie są za duże (bo trudniej tym kierować), nie są za małe (bo poczujemy się jak w puszce).
Jeśli mamy serce jak dzwon, to nie przestraszymy się dwóch setek koni mechanicznych drzemiących pod maską, nic nie będziemy sobie robić z otarć lakieru wartego majątek, a i rozmiar nas nie onieśmieli.
A może to wcale nie chodzi o moc serca, ale o zasobność portfela? W każdym razie są auta, których posiadanie pozornie mija się z celem. Weźmy takiego Mercedesa B 220 4MATIC. Jakby się tak głębiej zastanowić, to jaki ma sens kupowanie samochodziku, który w najtańszej wersji kosztuje 107 tys. zł, a w testowanej ponad 170 tys. zł. Przecież za takie pieniądze można kupić dużo większe auto, niezłej marki, ze znakomitym i do tego oszczędniejszym silnikiem. Z pozoru więc produkcja takiego samochodu jest rynkowym samobójstwem. Wyrzucaniem pieniędzy w błoto.
Ale przecież auto to emocje. To rozszerzona źrenica oka na widok samochodu, uczucie błogości podczas dociskania pedału gazu i przede wszystkim styl. Tak, styl jest najważniejszy. Za niego płacimy najwięcej.
Co z tego, że testowany mercedes nie miał kamery cofania i nawigacji? Że podczas upałów klimatyzacja nie dawała ulgi, gdy przyszło stać w korkach? To nie ma większego znaczenia. Znaczenie ma fakt, że większość pań widząc to autko, wzdycha z tęsknotą, a na parkingu odróżnia się ono od reszty. Że siedzenia są okryte czerwoną skórą, a z każdego miejsca auta bije elegancja. No i jest jeszcze grupa wyznawców, dla których znaczek Mercedesa ma większą wartość niż wszystkie inne znaczki razem wzięte. Jest jak znak rozpoznawczy, przynależność do grupy społecznej. Ludzie, którzy chcą w niej być, kupując auto dla ukochanej córki, nigdy nie pomyślą o fordzie focusie czy toyocie corolli. Zawsze będzie to mercedes. I nie będzie miało znaczenia, że pali prawie 10 l na setkę. Ważne jest, że dźwignia do zmiany biegów ciągle jest przy kierownicy, a na kokpicie kurz nawet boi się siadać.
A może to wcale nie chodzi o moc serca, ale o zasobność portfela? W każdym razie są auta, których posiadanie pozornie mija się z celem. Weźmy takiego Mercedesa B 220 4MATIC. Jakby się tak głębiej zastanowić, to jaki ma sens kupowanie samochodziku, który w najtańszej wersji kosztuje 107 tys. zł, a w testowanej ponad 170 tys. zł. Przecież za takie pieniądze można kupić dużo większe auto, niezłej marki, ze znakomitym i do tego oszczędniejszym silnikiem. Z pozoru więc produkcja takiego samochodu jest rynkowym samobójstwem. Wyrzucaniem pieniędzy w błoto.
Ale przecież auto to emocje. To rozszerzona źrenica oka na widok samochodu, uczucie błogości podczas dociskania pedału gazu i przede wszystkim styl. Tak, styl jest najważniejszy. Za niego płacimy najwięcej.
Co z tego, że testowany mercedes nie miał kamery cofania i nawigacji? Że podczas upałów klimatyzacja nie dawała ulgi, gdy przyszło stać w korkach? To nie ma większego znaczenia. Znaczenie ma fakt, że większość pań widząc to autko, wzdycha z tęsknotą, a na parkingu odróżnia się ono od reszty. Że siedzenia są okryte czerwoną skórą, a z każdego miejsca auta bije elegancja. No i jest jeszcze grupa wyznawców, dla których znaczek Mercedesa ma większą wartość niż wszystkie inne znaczki razem wzięte. Jest jak znak rozpoznawczy, przynależność do grupy społecznej. Ludzie, którzy chcą w niej być, kupując auto dla ukochanej córki, nigdy nie pomyślą o fordzie focusie czy toyocie corolli. Zawsze będzie to mercedes. I nie będzie miało znaczenia, że pali prawie 10 l na setkę. Ważne jest, że dźwignia do zmiany biegów ciągle jest przy kierownicy, a na kokpicie kurz nawet boi się siadać.