Samochody najlepiej sprawdza się w górach. Sposób pokonywania zjazdów i podjazdów świadczy o mocy silnika i jego elastyczności. Ostre zakręty dają możliwość oceny zawieszenia i układu kierowniczego. Z kolei turyści pałętający się po poboczu pozwalają wypróbować hamulce.
Gdy więc siadłem za kierownicą kii sportage, niemal natychmiast pognałem w Pieniny. Dzięki temu test był podwójny – długa trasa po płaskim, a potem niezliczone pagórki. Na początek dwa zaskoczenia: po pierwsze z tyłu swobodnie mieszczą się trzy foteliki, co świadczy o tym, że auto jest szersze, niż się wydaje z zewnątrz, a po drugie bagażnik jest jednak mniejszy niż… się początkowo wydaje.
Przy 186-konnym silniku Diesla pod maską trasa nie stanowi większego wyzwania. Mimo mocnego motoru sportage wcale nie rozpędza się jakoś szczególnie szybko. Nie trzeba więc aż tak bardzo przejmować się radarami. Pokonanie drogi ułatwia przyjazny w obsłudze tempomat. Zresztą przejrzystość funkcji jest zaletą tego modelu – łatwo ustawić nawigację, podłączyć telefon itp.
W górach pewne rozczarowanie pracą silnika mija. Sportage bez zastanowienia pokonuje wzniesienia i nie traci mocy, nawet jeśli trzeba pod górkę wyprzedzać. Dzięki temu zachowujemy płynność jazdy. Nie musimy wlec się za autami, które na widok podjazdu dostają zadyszki. Największą radość daje jednak pokonywanie szutrowych górskich dróg. Napęd na cztery koła zapewnia stałą kontrolę nad pojazdem, więc bez obaw – nie utkniemy w większej kałuży czy koleinach.
Takie przyjemności jednak kosztują. Dwulitrowy silnik pali ok. 9-10 litrów, i trzeba się z tym pogodzić. W dzisiejszych czasach nie jest to mało, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę liczbę koni siedzących pod maską. Druga wada to cena. W testowanej wersji samochód kosztuje między 112 a 122 tys. zł. Biorąc pod uwagę, że jego wnętrze – choć przyjemnie zaprojektowane – jest jednak w dużej części plastikowe, to cena okazuje się dość wysoka. A na przykład oldskulowa dźwignia skrzyni biegów wydaje się, jakby pochodziła z innego, minionego świata.
Przy 186-konnym silniku Diesla pod maską trasa nie stanowi większego wyzwania. Mimo mocnego motoru sportage wcale nie rozpędza się jakoś szczególnie szybko. Nie trzeba więc aż tak bardzo przejmować się radarami. Pokonanie drogi ułatwia przyjazny w obsłudze tempomat. Zresztą przejrzystość funkcji jest zaletą tego modelu – łatwo ustawić nawigację, podłączyć telefon itp.
W górach pewne rozczarowanie pracą silnika mija. Sportage bez zastanowienia pokonuje wzniesienia i nie traci mocy, nawet jeśli trzeba pod górkę wyprzedzać. Dzięki temu zachowujemy płynność jazdy. Nie musimy wlec się za autami, które na widok podjazdu dostają zadyszki. Największą radość daje jednak pokonywanie szutrowych górskich dróg. Napęd na cztery koła zapewnia stałą kontrolę nad pojazdem, więc bez obaw – nie utkniemy w większej kałuży czy koleinach.
Takie przyjemności jednak kosztują. Dwulitrowy silnik pali ok. 9-10 litrów, i trzeba się z tym pogodzić. W dzisiejszych czasach nie jest to mało, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę liczbę koni siedzących pod maską. Druga wada to cena. W testowanej wersji samochód kosztuje między 112 a 122 tys. zł. Biorąc pod uwagę, że jego wnętrze – choć przyjemnie zaprojektowane – jest jednak w dużej części plastikowe, to cena okazuje się dość wysoka. A na przykład oldskulowa dźwignia skrzyni biegów wydaje się, jakby pochodziła z innego, minionego świata.
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.