„Latający kierowca” z Rąbienia pod Łodzią znalazł naśladowcę na Węgrzech
Kierowca na Węgrzech różni się od polskiego tylko tym, że tamten był trzeźwy, a Polak pijany. W organizmie naszego rodaka stwierdzono 2,8 promila alkoholu.
Pamiętacie? To był najsłynniejszy wypadek ostatnich miesięcy. Kierowca Suzuki Swifta przeleciał nad rondem w Rąbieniu pod Łodzią i wylądował na terenie pobliskiej parafii. Joanna Kącka, rzeczniczka prasowa Komendanta Wojewódzkiego Policji w Łodzi, potwierdziła, że sprawca wypadku w Rąbieniu pod Łodzią był nietrzeźwy, miał 2,8 promila alkoholu we krwi (został zbadany 3 godz. po wypadku).
Tutaj można zobaczyć jego lot, a przynajmniej start do lotu, który zakończył się na terenie parafii.
Przypomnijmy. Do wypadku doszło w Niedzielę Wielkanocną około godziny 18:20. Kierowca Suzuki Swifta przejechał na wprost przez rondo ks. Kanonika Andrzeja Mikołajczyka, z dużą prędkością. Podwyższenie wybiło go tak, że ściął drzewo na wysokości 7 metrów (sic!), po czym wylądował na terenie parafii pw. Zwiastowania Pańskiego.
Na miejsce przyjechały aż cztery jednostki straży pożarnej. Ranny kierowca znajdował się w zakleszczonym pojeździe. Najpierw strażacy musieli go zeń wyjąć, a potem przekazali ratownikom w karetce, którzy zawieźli ofiarę (i sprawcę) do szpitala. Ma uraz głowy i uszkodzony kręgosłup.
– Samochód wypadł z drogi i wpadł na ogrodzenie kościoła – powiedział dyżurny Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Łodzi. – Mężczyzna, który kierował samochodem, zakleszczył się w samochodzie. Wydobyliśmy go z auta i przekazaliśmy pod opiekę załogi karetki pogotowia.
„Od mężczyzny była wyczuwalna woń alkoholu” – powiedzieli od razu po wypadku policjanci. Teraz dostaliśmy dokładne dane.