Niemcy powracają do roli najważniejszego sojusznika USA
Najbardziej strzeżony dzik na świecie został skonsumowany. Trzydziestokilogramowego zwierzęcia pilnowało 3 tys. uzbrojonych po zęby policjantów. Nadziano je na ruszt w Trinwillershagen, małej meklemburskiej wiosce. Prezydent wcześniej pojeździł na rowerze, odebrał w Stralsundzie beczkę ze śledziami i zapalił świeczkę w kościele wyremontowanym za amerykańskie pieniądze. Do wizyty George'a W. Busha (z dwoma noclegami) w okręgu wyborczym Angeli Merkel doszło z inicjatywy pani kanclerz. Prezydent ucałował gospodynię z dubeltówki i wyznał do mikrofonu: "To wielki zaszczyt mieć Niemców za przyjaciół i partnerów", dodając, że "nasze narody ramię w ramię mogą osiągnąć bardzo wiele". Kanclerz odwzajemniła się stwierdzeniem, że Niemcy wiedzą, "komu zawdzięczają życie w wolnym, zjednoczonym kraju" i obiecała, że będą ponosić "wspólną odpowiedzialność w świecie".
Prezydent nie przyjechał już do "starej Europy", lecz do nowych Niemiec. Jeszcze kilka miesięcy temu na widok kanclerza Gerharda Schrödera, który jeździł na antyamerykańskim koniu, Bush dostawał odruchu wymiotnego. Dziś animozje między Amis i Niemcami, które de facto zaczęły się już za Helmuta Kohla, poszły w zapomnienie. Na wszelki wypadek politycy SPD w Stralsundzie, dla których Bush był "niepożądanym gościem", oraz czerwono-czerwoni koalicjanci z Meklemburgii-Przedpomorza (gdzie rządzą SPD z Partią Lewicy, wcześniej PDS, jeszcze wcześniej SED) nie zostali dopuszczeni w pobliże gościa zza oceanu.
Mimo bojowych zapewnień w Stralsundzie, że "Ameryka nie negocjuje ze złoczyńcami, tylko ich zwycięża", Bush zdaje sobie sprawę, że nie może dziś sobie pozwolić na strzelanie z biodra i szuka przyjaciół. Prof. Werner Weidenfeld z uniwersytetu w Monachium, były koordynator rządu RFN ds. stosunków z USA, stwierdza krótko: "To logiczna konsekwencja, Niemcy nabrały dla USA kluczowego znaczenia". Niemcy z kolei walczą o polityczną nobilitację - fotel stałego członka Rady Bezpieczeństwa. Merkel, która przy aprobacie wielkiej piątki współdziała w poskramianiu atomowych ambicji Iranu, jest bliżej tego celu niż Kohl i Schröder. Dla Waszyngtonu Niemcy zdają egzamin dojrzałości. Protokół bilateralnych rozbieżności jest długi, ale dotyczy jedynie kwestii międzynarodowych.
W Stralsundzie robieżności nie było. Po dwugodzinnym t?te-`a-t?te Bush i Merkel oznajmili zgodnie: postawa Izraela jest zrozumiała, bo musi się bronić, a cierpliwość wobec Iranu się kończy i Teheran musi się liczyć z konsekwencjami. Wspólnie wyrazili też dezaprobatę wobec autorytarnej Rosji Władimira Putina, ale zgodzili się, że "nie będą go karcić publicznie".
Prezydent nie krył zadowolenia. Jego kadencja upływa w 2009 r. Prezydent liczy, że do tego czasu Niemcy - "nasz najważniejszy partner w Europie" - wesprą jego politykę. Gwarancji nie ma. Istotne jest to, że w przyszłym roku Niemcy będą przewodziły w UE oraz grupie G-8. Biały Dom oczekuje, że Niemcy staną się ważnym ogniwem w jego relacjach z Brukselą, Moskwą i Pekinem.
Co to wszystko oznacza dla Polski? Tylko dwa wyjścia: przy umiejętnej polityce wobec Waszyngtonu i Berlina wzrost znaczenia w Europie Środkowej, przy nieumiejętnej - marginalizację...
Prezydent nie przyjechał już do "starej Europy", lecz do nowych Niemiec. Jeszcze kilka miesięcy temu na widok kanclerza Gerharda Schrödera, który jeździł na antyamerykańskim koniu, Bush dostawał odruchu wymiotnego. Dziś animozje między Amis i Niemcami, które de facto zaczęły się już za Helmuta Kohla, poszły w zapomnienie. Na wszelki wypadek politycy SPD w Stralsundzie, dla których Bush był "niepożądanym gościem", oraz czerwono-czerwoni koalicjanci z Meklemburgii-Przedpomorza (gdzie rządzą SPD z Partią Lewicy, wcześniej PDS, jeszcze wcześniej SED) nie zostali dopuszczeni w pobliże gościa zza oceanu.
Mimo bojowych zapewnień w Stralsundzie, że "Ameryka nie negocjuje ze złoczyńcami, tylko ich zwycięża", Bush zdaje sobie sprawę, że nie może dziś sobie pozwolić na strzelanie z biodra i szuka przyjaciół. Prof. Werner Weidenfeld z uniwersytetu w Monachium, były koordynator rządu RFN ds. stosunków z USA, stwierdza krótko: "To logiczna konsekwencja, Niemcy nabrały dla USA kluczowego znaczenia". Niemcy z kolei walczą o polityczną nobilitację - fotel stałego członka Rady Bezpieczeństwa. Merkel, która przy aprobacie wielkiej piątki współdziała w poskramianiu atomowych ambicji Iranu, jest bliżej tego celu niż Kohl i Schröder. Dla Waszyngtonu Niemcy zdają egzamin dojrzałości. Protokół bilateralnych rozbieżności jest długi, ale dotyczy jedynie kwestii międzynarodowych.
W Stralsundzie robieżności nie było. Po dwugodzinnym t?te-`a-t?te Bush i Merkel oznajmili zgodnie: postawa Izraela jest zrozumiała, bo musi się bronić, a cierpliwość wobec Iranu się kończy i Teheran musi się liczyć z konsekwencjami. Wspólnie wyrazili też dezaprobatę wobec autorytarnej Rosji Władimira Putina, ale zgodzili się, że "nie będą go karcić publicznie".
Prezydent nie krył zadowolenia. Jego kadencja upływa w 2009 r. Prezydent liczy, że do tego czasu Niemcy - "nasz najważniejszy partner w Europie" - wesprą jego politykę. Gwarancji nie ma. Istotne jest to, że w przyszłym roku Niemcy będą przewodziły w UE oraz grupie G-8. Biały Dom oczekuje, że Niemcy staną się ważnym ogniwem w jego relacjach z Brukselą, Moskwą i Pekinem.
Co to wszystko oznacza dla Polski? Tylko dwa wyjścia: przy umiejętnej polityce wobec Waszyngtonu i Berlina wzrost znaczenia w Europie Środkowej, przy nieumiejętnej - marginalizację...
Więcej możesz przeczytać w 29/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.