Europejska branża motoryzacyjna drży w posadach. Szykują się miliardowe kary

Europejska branża motoryzacyjna drży w posadach. Szykują się miliardowe kary

Ruta wydechowa
Ruta wydechowa Źródło: Fotolia / WS-Design
To niesamowite, jak bardzo decyzje polityczne mogą wpływać na kondycję biznesu motoryzacyjnego, w związku z transformacją ku elektromobilności. Powiedział o tym otwarcie szef Europejskiego Stowarzyszenia Producentów Samochodów (ACEA), który jest jednocześnie szefem Grupy Renault.

Wygląda na to, że branża motoryzacyjna wpadła w pułapkę, zgotowaną przez decyzje polityczne. Te ostatnie są takie, by przeprowadzić transformację ku elektromobilności. Koncerny zaczęły więc produkować elektryki na potęgę i promować je. Państwa europejskie dopłacały do ich zakupu, ale wybiórczo i niespójnie. Niemcy na przykład ostatnio przestali dopłacać, co sprawiło, że sprzedaż elektryków spadła radykalnie.

Tymczasem wkrótce wejdą w życie surowsze normy emisji w zakresie CO2. Limit średniej emisji ze sprzedaży nowych pojazdów spadnie ze 116 g/km w 2024 roku do 94 gramów/km w roku 2025. Oznacza to, że od każdego samochodu emitującego więcej niż wspomniane 94 gramy/km trzeba będzie płacić (jak dziś od każdego auta emitującego powyżej 116 gramów/km) 95 euro. Gdyby sprzedaż elektryków rosła, bilans dla koncernów byłby dobry. Ale nie rośnie, zatrzymała się. A to potencjalnie oznacza katastrofę, o której powiedział Luca De Meo, szef Europejskiego Stowarzyszenia Producentów Samochodów (ACEA) i jednocześnie prezes Grupy Renault, w wywiadzie dla francuskiego radia France Inter.

Katastrofa u bram

– Jeśli udział pojazdów elektrycznych w rynku pozostanie na obecnym poziomie, europejski przemysł może być zmuszony do zapłacenia 15 miliardów euro kar lub rezygnacji z produkcji ponad 2,5 miliona pojazdów. Tempo zwiększania produkcji pojazdów elektrycznych jest o połowę niższe niż to, którego potrzebowalibyśmy, aby osiągnąć cele, które pozwoliłyby nam nie płacić kar – powiedział w radiu Luca De Meo.

Szef Grupy Renault jest wielkim pesymistą i przyznaje, że Europa zjada własny ogon, w przeciwieństwie do największych konkurentów: Stanów Zjednoczonych i Azji z Chinami na czele. – Wszyscy mówią o 2035 roku. To za 10 lat! A my powinniśmy mówić o 2025 roku, ponieważ już teraz zmagamy się z trudnościami. Musimy mieć trochę elastyczności. Wyznaczanie terminów i kar bez możliwości ich uelastycznienia jest bardzo, bardzo niebezpieczne – powiedział Luca De Meo.

Czytaj też:
Limity emisji CO2 będą ostrzejsze. Kto za to zapłaci?
Czytaj też:
Strategiczna branża bateryjna w poważnych tarapatach. Wszystko przez Francję

Opracował:
Źródło: Automotive News Europe